wtorek, 8 stycznia 2013

To nie jest kraj dla starych ludzi....

                                                     

A może raczej to nie są czasy dla starych ludzi?

Kiedy dziadek Józef oddawał gospodarkę swojemu synowi, był już starszym człowiekiem. Wtedy "młode pokolenie" było już mocno dojrzałe, zanim doczekało się samodzielnego gospodarowania, nikt tak szybko i łatwo nie pozbywał się swego. Syn z synową, mieszkający razem, bo przecież razem z gospodarką mieli dostać także dom, zdążyli naprodukować niezłą gromadkę dzieciaków. Było ciasno, ale nikt nawet nie pomyślał, żeby pozbawić dziadka należnego miejsca przy piecu. A dziadek, póki mógł, chodził dalej z nimi na pole, służył radą. Potem, kiedy już sił nie starczało, chodził pasać krowę. Oburzali się, to nie dla niego zajęcie, nikt mu przecież strawy nie wymawia. Ale on bardzo chciał być pożyteczny. A pasanie krowy tam, w biednej Galicji, było naprawdę trudnym zajęciem. Na malutkich poletkach, poszatkowanych przez wcześniejsze działy i dziedziczenia, nie było miejsca na zbytek - prawdziwą łąkę. Krowy pasało się na wąskich miedzach, przy drogach, na skraju lasu. Nie dało się tak po prostu zwierzęcia gdzieś uwiązać. Trzeba było mocno trzymać postronek, żeby głodna krowa nie poszła w szkodę. Nie raz i nie dwa silniejsze zwierzę pociągnęło słabszego człowieka za sobą. Kiedy więc na to też był za słaby, po prostu siedział w domu - może przypilnował pieca, może młodszych dzieci, kiedy starsi szli w pole. Był trybikiem w wielopokoleniowej rodzinie, gdzie każdy miał jakieś swoje miejsce, jakąś rolę do odegrania. To było naturalne, tak oczywiste jak oddychanie. Miał silne geny, dożył 90-tki mimo wyciętego z powodu raka żołądka. Opieki rodziny nigdy mu nie brakowało.
Dziadek Mieczysław także miał dobrą starość. Choć własnej rodziny nie założył, znalazł swoje miejsce w domu babci Anieli i dziadka Leona. Był u nich czeladnikiem, kiedy prowadzili własny warsztat, potem, kiedy przeszli na rentę, został z nimi, oddając im pieniądze w zamian za wikt i opierunek. Ale był także traktowany jak członek rodziny. To on odprowadzał ich małą wnuczkę do szkoły, czytał jej książeczki, pilnował, gdy bawiła się w ogródku. To u niego na kolanach Alusia ma pierwsze zdjęcia, nie na kolanach babci, czy dziadka....
Aneta ma piękny dom, w którym mieszka tylko z mężem, bo dzieci już poszły na swoje, i olbrzymi ogród. Ma też ojca, zdradzającego początki choroby Alzheimera. Pan Jan fizycznie jest w bardzo dobrej kondycji, daje też sobie jeszcze radę w codziennym życiu, choć miałabym wątpliwości , czy do końca. Nie zawsze wiadomo, czy zażył leki, które wydziela mu córka, czy może je wyrzucił, lub schował. Potrafi wyjąć pieniądze z konta i nie wiedzieć, co z nimi zrobił. Podpisać jakieś nowe, niepotrzebne umowy z kablówką. Wpuścić kogoś obcego do domu. Nie poznaje znajomych, ani rodziny - czy na pewno zawsze trafi do domu?
Córka jeździ do niego codziennie, przywozi obiady, płaci rachunki, ale zapowiedziała, że ojca do siebie nie weźmie. Jej szwagierka lekarka dodała - na mnie nie liczcie, ja mam swoje problemy. Co będzie dalej, kiedy pan Jan nie będzie już mógł zostać sam? Jakiś dom opieki? O miejsca w nich wcale nie łatwo, trzeba odczekać swoje, zapisać się wcześniej. Starają się o tym nie myśleć, łudząc się, że problem się sam rozwiąże.
Nie oceniam ich, widać mają swoje powody, by się tak odciąć. Być może kiedyś nie dostali od ojca dość miłości? Nie twierdzę, że w życiu zawsze musi być coś za coś, ale czy nie za często bywamy egoistami, mówiąc - mam swoje życie, nie zajmę się wnukami, nie pomogę, bo chcę jeszcze pożyć, nacieszyć się wolnym czasem. Odsuwając się, sami budujemy mur, który może okazać się później nie do skruszenia.
Wiem, czas powrotu do rodzin wielopokoleniowych już minął, ale coraz bardziej osłabiamy więzi rodzinne, aż obudzimy się w świecie, gdzie jak na Zachodzie, dziecko wychodzi z domu nastolatkiem i już do niego nie wraca, nawet z wizytą, a starzy ludzie muszą sobie radzić sami.
Jurek Owsiak swoją wypowiedzią o starości wywołał burzę. Wywołałby ją czymkolwiek, bo ludzie nie mogą znieść, że mu się udaje. Ale zeskrobał zaledwie czubek wielkiej góry lodowej. Poza eutanazją, o której rzeczywiście trzeba dyskutować, podobnie jak o aborcji - ale to tematy rzeki, nie na jeden post - jest też temat opieki nad chorymi i leczenia osób starszych, ale i zwyczajnego podejścia do starości na codzień
.Ja także dotknęłam zaledwie czubka góry lodowej...

obraz ze strony https://www.google.pl/search?q=babcia+i+dziadek+obrazki&hl=pl&tbo=d&rlz=1W1TSEG_plPL348PL348&biw=1366&bih=542&tbm=isch&tbs=simg:CAESEgl-G7z5rMMsfCFQplM3Q6_1x8w&dur=5939

3 komentarze:

  1. o masz, w tej samej chwili napisałam prawie to samo:) Pochwała rodziny wielopokoleniowej.
    Mieszkaliśmy z mężem 3 lata sami aż syn z synową wprowadzili się do nas na pół roku. Jak ja się bałam, co to będzie! I wiesz co jest? Jak się rozchorowałam, to pierwszy raz w życiu leżałam jak królewna, nie musiałam nic robić, wszystko pod nos!
    A jak jestem zdrowa to gotuję, sprzątam i zajmuję się domem, bo dzieci bardzo dużo pracują i kiedy wracają, mają gotowe.
    A wieczorem grywamy sobie w gry planszowe! Chwilo, trwaj!

    OdpowiedzUsuń
  2. Ale nam się sypnęły posty o problemach starości. A wiesz, ze ja nie słyszałam co powiedział J.Owsiak. Mało oglądam telewizji, tylko wybrane programy, a w necie nie natknęłam się na jego wypowiedź. Ja też w dzieciństwie żyłam w dużej rodzinie wielopokoleniowej i chyba to zaowocowało, że szanuje ludzi, a szczególnie starszych. Już nie mam rodziców, ale do ostatnich dni ich życia byli pod moją i bara opieką, chociaż mieszkaliśmy od nich daleko. Dopóki żył ojciec, to sobie doskonale radzili, a potem mama przez dwadzieścia lat mieszkała sama, po prostu nie chciała opuścić swojego domu, gdzie miała tyle wspomnień i swoje ulubione miejsce na ziemi. Wszystkie weekendy spędzaliśmy u mamy, a ja jeszcze dodatkowo w tygodniu jeździłam do niej, woziłam do lekarzy, robiłam zakupy, codziennie po kilka razy dzwoniłam. Nie wyobrażałam sobie, ze mogłabym oddać kogoś bliskiego do domu opieki, bo znam z praktyki, jak tam sie ludziom żyje. To są bardzo trudne decyzje dla rodziny, ale czasem nie ma innego wyjścia i trzeba to zrobić. Jednak rodziny, to znaczy dzieci sa różne, tak samo jak różni bywają starsi. Jedni potrafią z godnością się starzeć, a inni są złośliwi, konfliktowi i wtedy lepszym wyjściem jest dom opieki niż ciagła wojna w rodzinie. Nie ma dobrych rozwiązań. To wszystko zależy od temperatury uczuć między rodzicami i dziećmi, od warunków lokalowych, sytuacji materialnej i chęci podejmowania kompromisów. A z tym jest najtrudniej w starszym wieku, Nie każda babcia czy dziadziuś, to pogodni, spolegliwi staruszkowie, tak jak nie każda córka czy syn to dzieci - anioły. Dosc dawno temu słyszałam takie powiedzenie, które ma w sobie dużo prawdy, ale takiej z przymrużeniem oka::Domy opieki, to zemsta dzieci na rodzicach za żłobki. Funkcjonuje też inne powiedzenie: Na dobrą starość trzeba sobie zapracować. I to nie tylko o względy materialne chodzi. Och, można by pisać i pisać... Temat rzeka, a woda w niej mętne, niestety.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Czasem, gdy już zapadnie decyzja o domu opieki, ileż to krzywdzących opinii słychać. Szczególnie od tych którzy mogliby pomóc chociaż trochę odciążyć rodzinę. Miłego dnia

    OdpowiedzUsuń