poniedziałek, 16 stycznia 2012

Żyć jak warzywo

Do napisania tego tekstu zainspirował mnie film, który wczoraj obejrzałam w TV - Światło ognia. Film jak film, ale choć kostiumowy, porusza kilka tematów aktualnych także dzisiaj. Historia, którą chcę opisać, jest jak najbardziej prawdziwa.
Kiedy poznałam Michała, miał około czterdziestki, młodszą (ale bez przesady) żonę, dwoje udanych dzieci, domek w szeregowcu, psa rzadkiej wówczas rasy, a przede wszystkim dobrze prosperującą firmę spedycyjną, którą prowadził razem ze wspólnikiem, Szkotem. Nie mnie oceniać, czy byli dobrym małżeństwem, czy byli ze sobą szczęśliwi. Na pewno realizowali model małżeństwa, który obojgu odpowiadał. On realizował się głównie w pracy, troskę o dom i dzieci pozostawiając żonie. Może pił trochę za dużo, ale krzywdy nikomu nie robił, na dom dawał hojną ręką, a w zagraniczne podróże służbowe zawsze zabierał żonę. Ona wyszła za mąż zaraz po maturze, uważając dalszą naukę za stratę czasu, skoro zawsze chciała być żoną i matką. Miała do dyspozycji swój samochód, spotykała się z przyjaciółkami, chodziła na spacery z psem, a do ogródka (kawałek trawnika wielkości dywanu, okolonego posadzonymi przy płocie niskimi krzewami) wołała ogrodnika.
I nagle na tym pięknym wizerunku pojawiły się rysy. Drobne zdarzenia - otwarcie pralki pełnej wody, spalenie odkurzacza przez nieprawidłowe użycie, wykonanie dziwnego manewru samochodem, przez co doszło do stłuczki. Ot, blondynka! Może zresztą przemęczona za bardzo domem, może czas na krótkie wakacje...Ale wkrótce doszło do tego zapominanie faktów, gubienie słów, a więc trudności w wysławianiu. Zaczęło się jeżdżenie po lekarzach, także zagranicznych, dzięki pomocy wspólnika. Wykonano tysiące badań i testów. Diagnoza była okrutna - postępujący zanik mózgu. Przyczyna nie znana. Choroba postępowała błyskawicznie, wkrótce Alicja już nie mówiła, miała kłopoty z chodzeniem, trzeba było ją karmić i ubierać. Próbowano najróżniejszych, drogich terapii, ale bez skutku. Lekarze uważali, że teraz życie Alicji to już kwestia niedługiego czasu. Niestety, w tym jednym się pomylili.
Alicja leży bezwładnie i bez świadomości już od dziesięciu lat. Wszyscy są zgodni co do jednego - mózgu już nie ma i Alicja już nigdy nie będzie funkcjonować samodzielnie. Żyje jeszcze tylko pień mózgu i dlatego ciało Alicji oddycha samodzielnie i bije jej serce. Resztę wykonują za nią wykwalifikowane pielęgniarki - odwracają, masują, oklepują, cewnikują, karmią przez sondę, odsysają. Na stałe zatrudnione są trzy, tak żeby mogły się zmieniać i w dzień i w nocy. Bo Alicja leży w domu, otoczona dodatkową opieką dorosłych już dziś dzieci, matki i teściowej. Michał pracuje, by na to wszystko nastarczyć - i tak już wydał majątek, ale wszyscy wiedzą, że gdyby nie ta prywatna opieka, Alicja już dawno by nie żyła. W zeszłym roku postanowili ją jednak oddać do domu opieki - prywatnego, ekskluzywnego, żeby nie było! Córka zaoferowała się zostać z mamą na noc, żeby pomóc jej się zaaklimatyzować w nowym miejscu. Ale Alicja zaraz dostała napadu padaczki, którego nie mogli opanować, więc na drugi dzień zabrali ją z powrotem do domu. Zmienili tylko pielęgniarki na tańsze, Ukrainki.
Michał ma dziś 55 lat. Jest szczupły, przystojny, atrakcyjny. Mógłby i pewnie chciałby sobie ułożyć życie. Tak naprawdę od kilkunastu lat nie ma żony, choć na papierze wciąż są małżeństwem. No, ale rozwodu przecież nie weźmie. Zaczął się spotykać z wdową z dzieckiem, kupił nowy dom w którym zamieszkali razem, oczywiście wciąż utrzymując stary i opiekę dla żony. Ale tamta druga nie chciała tak dłużej żyć, żądała ślubu. A Alicja wciąż żyje i żyć może jeszcze długo, bo nikt nie ma odwagi podjąć tej najtrudniejszej w życiu decyzji...

8 komentarzy:

  1. Poruszająca historia. Nie nam oceniać życie i postępowanie innych. Pięknie i obiektywnie ją opisałaś. Temat bardzo bolesny.

    OdpowiedzUsuń
  2. Na dobre i na złe... tak brzmi fragment małżeńskiej przysięgi. Dopiero w czasie trwania związku słowa napełnia się formą. Nie mnie oceniać, chociaż mógłbym czuć się odrobinę uprawniony. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja także nie oceniam, raczej zadaję sobie (i innym) pytanie, jak dalece należy się upierać w sztucznym podtrzymywaniu życia. Kim (czym?) jest ktoś z zachowanymi jedynie najbardziej podstawowymi funkcjami życiowymi? Uważamy, że ma prawo do życia. Czy ma też prawo do śmierci?

    OdpowiedzUsuń
  4. Pierwsza tu moja wizyta i tak ciezki temat.
    Ale mimo to napisze jakie jest moje zdanie. Moim zdaniem, ta kobieta juz nie zyje, a tylko jej cialo jest sztucznie podtrzymywane przy "zyciu" a raczej wypelnianiu podstawowych funkcji zyciowych jakimi sa przyjmowanie oddychanie, pozywienia i wydalanie. Jej mozg juz dawno nie pracuje. Tak, pewnie sie wszyscy juz domyslaja, w takich przypadkach jestem za eutanazja. Ja juz dawno zapowiedzialam w najblizszej rodzinie, ze gdyby taka sytuacja zaistniala w moim przypadku, to nalezy odlaczyc wszelkie maszyny i pozwolic mi umrzec. Ktos moze powiedziec, ze to jest ingerencja w wyroki boskie. A czy podlaczenie martwego ciala do maszyny nie jest taka sama ingerencja w wyroki boskie?

    A teraz sie moze przywitam:) Dziekuje, ze odezwalas sie u mnie, bo bardzo mi sie Twoj blog podoba i bede tu chetnie zagladac.

    OdpowiedzUsuń
  5. Ups, powinno byc: ... wypelnianiu podstawowych funkcji zyciowych jakimi sa oddychanie, przyjmowanie pozywienia i wydalanie."

    OdpowiedzUsuń
  6. Stardust, dzieki za wizytę i komentarz.
    Problem osób takich jak Alicja jest jeszcze bardziej złożony, bo nie ma tam aparatury, którą można by odłączyć. Co więc można by zrobić? Przestać odżywiać? Pozwolić na śmierć z pragnienia? To byłoby barbarzyństwo!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No tak, czytanie ze zrozumieniem mi sie klania;/ Faktycznie w tej sytuacji to sprawa jest bardziej zlozona. Nawet nie moge sobie wyobarazic co moga przezywac wszystkie osoby uwiklane w te historie przez los.
      Ale ciagle obstaje przy tym, ze w takich sytuacjach powinno sie pozwolic komus takiemu umrzec godnie. Na pewno nie przez wyglodzenie, bo to akurat nie ma nic wspolnego z godnoscia.
      Natomiast przychodzi mi do glowy, ze przeciez zyjemy ciagle w czasach gdzie istnieje kara smierci, mimo, ze minely czasy gilotyny i topora w reku kata. Ciagle zabijamy ludzi przez np. wstrzykniecie trucizny, jako akt kary. I teraz sie zastanawiam czy ten akt kary, ktory stosujemy w przypadku np. seryjnego zabojcy nie bylby aktem milosci w przypadku takiej osoby jak Alicja?
      To nie jest moja "twarda" opinia, ot tak czytajac sobie dywaguje, ale musze nad tym pomyslec.

      Usuń
  7. To jest problem. Podobny temat poruszałam, który dotyczył dziecka. Decyzje nie do podjęcia.

    OdpowiedzUsuń