czwartek, 24 listopada 2011

Miłość, małżeństwo, samotność

Miłość, małżeństwo, samotność - czy to naturalna kolej rzeczy wśród par z długoletnim stażem?  Dlaczego tak się dzieje, że po wielu latach jesteśmy wciąż razem, ale jednak osobno?
Ostatnio w mediach głośno o książce Danuty Wałęsowej, w której szczerze opisuje gorycz samotnego życia. Nie czytałam samej książki, nie ukazała się jeszcze, ale przejrzałam kilka wywiadów z autorką.
W moim pokoleniu ten schemat był dość powszechny: ja pracuję, ty zajmujesz się domem i dziećmi. Nawet gdy ona też pracowała - bo zawsze jej praca była mniej ważna. Nawet wtedy, gdy jej praca przynosiła znaczące, porównywalne dochody do domowego budżetu. Stopniowo drogi obydwojga rozchodziły się coraz bardziej i wcale nie trzeba było do tego długotrwałej rozłąki, związanej z pracą, czy jak u Pana Wałęsy, z działalnością podziemną. Wreszcie dzieci odchowane, można by teraz cały wolny czas poświęcić sobie nawzajem, a tu - nie ma już NAS. Osobno do kina, bo każdy lubi inne filmy, osobno na urlop, bo ona lubi słońce i plażę, a on np. góry... W końcu każde zasiada w domu przed swoim telewizorem, komputerem... Może lepiej się rozwieść? Tylko dlaczego? W końcu nie było zdrady, kłamstwa, sprzeniewierzenia.. I po co? Przecież w nowym związku i tak w końcu wszystko się powtórzy - miłość, małżeństwo, samotność...
Wieki temu mężczyźni wychodzili na polowanie, na wojnę... Kobiety zostawały strzec domowego ogniska. Każdy miał swoją "grupę wsparcia" - typowo męskie grono i krąg kobiet jednej rodziny, plemienia. Te grupy koegzystowały bardziej obok siebie, niż razem. Dopóki przeważał wiejski model życia, kobiety razem opiekowały się dziećmi, zbierały się na kiszenie kapusty, darcie pierza, przędzenie wełny. Dopiero urbanizacja i uprzemysłowienie spowodowały skurczenie się "podstawowej komórki społecznej". Nie ma już miejsca dla armii ciotek, kuzynek i babć wspierających nas w codziennym życiu. Dziś chcemy, by robił to nasz mężczyzna. By był dla nas i przyjacielem i kochankiem.
A on? Chciałby wciąż chodzić "na polowanie" a potem wracać do swojej "jaskini", gdzie czeka ciepły posiłek i wygodne posłanie.
Kiedy zapytać długoletnich małżonków o poziom satysfakcji ze swojego związku, okazuje się, że panowie w większości są zadowoleni; panie przeważnie zgłaszają zastrzeżenia. Chcemy więcej, a oni zadowalają się małym?
Dobrze, jeśli tak jak pani Danuta możemy sobie powiedzieć: "Mój czas dopiero nadchodzi". Że my, kobiety, jesteśmy tak zachłanne na życie, ciekawe świata, aktywne. Nie gnuśniejemy na kanapach, jak nasi panowie. Czy jesteśmy dzięki temu choć trochę szczęśliwsze? Czy to wystarczy?

6 komentarzy:

  1. Witaj Flosko
    Nieraz się nad zastanawiałam i obserwując życie moich znajomych, mojej rodziny, mogę powiedzieć, ze to wszystko zależy z jakich środowisk pochodzą współmałżonkowie, jakie mają wzorce z rodzinnego domu. Każdy, ślubując chce być dobry i szczęśliwy, tylko potem, kiedy miną pierwsze uniesienia, zaczynają się schody, do głosu dochodzi wdrukowany w głowę stereotyp z rodzinnego domu. Najczęściej dotyczy to mężczyzn. Kobiety szybciej potrafią sie przestawić, zmienić swoje nawyki, bardziej dążą do jedności. Ale przychodzi taki moment, że już nie dają rady czekać, prosić o dobre słowo, o czułość i też sobie odpuszczają. Znam kilka bardzo udanych wieloletnich związków ludzi z mojego rocznika. Ale oni dbają o siebie tak samo jak zaraz po ślubie. Cieszą się sobą, wspierają się, dowartościowują się nawzajem i to widać na co dzień, nie tylko w towarzystwie czy od święta. Między innymi tak żyje mój brat i mój syn. Podziwiam ich i szanuję, bo dla mnie sa wzorem dobrego małżeństwa, ale wiem, że aby tak było, wkładają dużo pracy w swoje związki. Dzisiejsi młodzi ludzie zbyt sie spieszą, każdy chce być ważny, mieć wyłączność na rację, na szczęście, nie myśląc o drugim człowieku. Oglądałam wywiady z panią Wałęsową i wydaje mi się, że trochę wyskoczyła przed szereg z tą książką. W końcu nie jest osobą tuzinkową, tylko żoną znanego na całym świecie polityka. Na pewno nie przysłużyła się tym mężowi ani rodzinie. Nie jestem sympatyczką Lecha Wałęsy, ale uważam, że żona nie powinna tak postąpić. Publiczne wynurzenia, pranie brudów, pokazywanie życia od kuchni, to jeszcze nie ta pora. takie jest moje zdanie.
    Bardzo ciekawy temat poruszyłaś.
    Pozdrawiam i cieszę się, że mnie zaprosiłaś.
    Azalia

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  3. Azalio, myślę, że często przeszkodą w uszczęśliwieniu drugiej osoby są problemy z komunikacją. Zwłaszcza mężczyźni często słuchając nie SŁYSZĄ, co kobieta mówi. I skoro są przekonani, że wszystko jest w porządku, to znaczy, że tak jest. Po latach takiego "rzucania grochem o ścianę" pozostaje już tylko krzyk. Takim krzykiem może być decyzja o rozwodzie, albo, jak w przypadku P.Danuty, książka. Może już nie dało się inaczej? Może to jedyny sposób, żeby dotrzeć do męża, spróbować się porozumieć, coś jeszcze naprawić?

    OdpowiedzUsuń
  4. Nivejko, wiele z nas tak ma. Nasi mężczyźni chodzą na te swoje "polowania" pracując gdzieś daleko, a czasem niby są, a tak naprawdę ich nie ma - z telefonem komórkowym i laptopem żyją w swoim świecie, siedząc obok na kanapie. Dobrze, że ty masz swój świat. Pisz i twórz, bo masz prawdziwy talent!

    OdpowiedzUsuń
  5. Prawdziwy tekst....Moje dzieciaki nie wyfrunęły jeszcze, ale kto wie...Książkę Pani Danuty opisują media i nawet myślałam, ze warto ją przeczytać. Zgadzam się z Azalią- ciekawy temat poruszyłaś

    OdpowiedzUsuń
  6. jestem takim samotnym żaglem. Mąż gdzieś w świecie robi karierę, przyjeżdża tyklko na weekencdy, a ja ... żeby nie zwariowac zajmuję się ręcznymi robótkami i pieprzeniem głupot na blogu;D

    PeeS. Musiałam usunąć poprzedni komentarz bo literówka była strasznaaaaaaaa;)

    OdpowiedzUsuń