sobota, 26 stycznia 2013

Kartki z podróży

Ostatnio, z powodów rodzinnych, sporo przemieszczam się po Polsce. Rzadko tu (na blogu) bywam, ale za to pilnie obserwuję rzeczywistość wokół. A ta rzeczywistość nierzadko skrzeczy.
Tym, co nie od dziś mnie uderza, jest poziom agresji Polaków. Od dawna już mówi się o tym, że jesteśmy nacją ponurą, że na ulicy nie widać uśmiechu tylko przygnębienie i zacięte miny. I tzw. "ciężkie życie" tylko częściowo to tłumaczy. Teraz widzę także, że byle drobiazg potrafi wywołać niczym nieuzaadniony atak furii. Przykład - pierwszy z brzegu, ale takich jest wiele. Jadę autobusem znanej i popularnej ostatnio w Polsce firmy. Po drodze przewidziany jest 15- minutowy postój. Tyle, żeby starczyło na toaletę, czy wypalenie papierosa. Oczywiście po tych 15 minutach okazuje się, że brakuje trzech osób. Czekamy na nie kolejnych 10 minut, a kiedy wracają (postanowiły jeszcze coś zjeść), nie poczuwają się nawet do słowa przepraszam. Złość kierowców uzasadniona, podzielają ją współpasażerowie, ale wyzwiska, jakimi owi kierowcy przywitali spóźnialskich, zaskakują. Pomijając kulturę osobistą, chyba nie godzi się, żeby przedstawiciel firmy wrzeszczał na klienta "ty zdziro, szmato, k..." Przypominają mi się w tym momencie południowcy, choćby Włosi, którzy też dużo krzyczą, wymachują rękami, ale jest to cały teatr, przedstawienie z przymrużeniem oka dla widzów, a u nas jest to autentyczna agresja i wściekłość, często łącznie z szarpaniem się za klapy.
Z innej beczki. Podczas podróży korzystałam w Warszawie także z metra. Zdarzało mi się już jeździć metrem za granicą, nie jest więc to dla mnie straszny smok, który pożera pasażerów i nie wiadomo, czy wypluje. Mam też niejakie porównanie, jak to może wyglądać. Niby nie jest źle, ale....
Podchodzę to najbliższego zejścia i co widzę? Zwykłe schody, żadnego zjazdu dla wózków, żadnych schodów ruchomych. Mam lekką walizkę, zejdę, ale jak radzą sobie inni? Już na peronie okazało się, że były schody ruchome z przeciwnej strony, ale ja nie znam Warszawy, nie wiem, czy jest jakieś inne zejście. Jeśli nawet było jakieś oznaczenie, to ja tej informacji nie widziałam, a patrzyłam. Może jestem zbyt tępa? Nie mówiąc o tym, że schody, którymi schodziłam, były tak szerokie, że i tam można było zrobić choćby zjazd dla wózków i walizek na kółkach. Ale cóż krytykować metro, skoro mój rodzimy dworzec po generalnym remoncie (prawie 2 lata był zamknięty!) nie dorobił się żadnych ułatwień dla osób z wózkami i na wózkach! Podobno jest jakaś winda towarowa na peron trzeci, ale stamtąd trzeba przejechać na sąsiednie perony zjazdem po torach. W nowoczesnym, 250-tysięcznym mieście, mieniącym się miastem bez barier! No i trzeba też o tej windzie wiedzieć, bo informacji też ze świecą szukać. Ale to tylko świadczy o tym, że myślenie nie jest mocną stroną ani projektantów, ani decydentów.
Druga sprawa, to ta walizka właśnie. Choć lekka, była na tyle duża, że klinowała się w kołowrotku przejścia. A gdzie osobne przejście dla osób z dużym bagażem? Nie każdy jest na tyle lekki, by dało się go unieść nad głowę!
Kolejny problem - automaty biletowe. Bardzo ładnie, krok po kroku, instruują, jak kupić bilet. Ale jaki? Skąd ktoś, nie będący warszawiakiem, ma wiedzieć, czy od stacji A do B, wystarczy mu bilet 20-minutowy? A może potrzebuje dłuższy, albo po prostu jednorazowy? Takiej informacji też nigdzie nie znalazłam. I jeśli nawet odezwie się ktoś oburzony, że wszystkie te informacje i oznaczenia są, trzeba tylko umieć patrzeć, odpowiem - w takim razie są one zbyt mało widoczne, lub mało czytelne.
I to tyle na razie spostrzeżeń z podróży. Pojawię się już wkrótce!

1 komentarz:

  1. Zachowanie tych kierowców jest niedopuszczalne - powinno się to zgłosić. Niezależnie od sytuacji w jakiej do tego doszło.

    A oznaczenia... Gdańsk coraz lepiej pod tym względem stoi, a jednak jeżdżąc komunikacją miejską zaledwie co parę miesięcy - czuję się zagubiona w ciągłych zmianach...

    OdpowiedzUsuń