wtorek, 20 listopada 2012

Kto daje i odbiera....

....ten się w piekle poniewiera! Wiedziały to już dawno dzieci na podwórkach, ale nasz rząd wyraźnie nie wierzy w piekło. Odbiera bowiem bez skrupułów z dnia na dzień, bez uprzedzenia.
 Ostatnio odebrał część środków, przekazywanych szpitalom na tzw. rezydentury - prowadzenie miejsc specjalizacyjnych. Różnicę tę miałyby szpitale pokrywać we własnym zakresie, a że często same są zadłużone, mogą się na to nie zdecydować i wypowiedzieć umowy. Rezydentom grozi, że nie będą mogli dokończyć specjalizacji, a dla nowych absolwentów może zabraknąć miejsc. A bez specjalizacji nie ma dla nich przyszłości w zawodzie. Kolejna grupa młodych wyjedzie za granicę, tam szukać swojej szansy, a my zostaniemy bez lekarzy.
No, ale w sumie to bardzo racjonalna decyzja. Przecież skoro brakuje nam pieniędzy na leczenie, to po co nam lekarze? I tak coraz więcej leków, dostępnych do tej pory na receptę, jest uwalniana do wolnej sprzedaży. Każdy kupi sobie to, co będzie chciał, wcześniej zasięgnąwszy porady w internecie od innego chorego i wszyscy będą zadowoleni! Właściwie można by pójść jeszcze dalej - zlikwidujmy w ogóle uniwersytety medyczne, po co państwo ma opłacać naukę kogoś, kto nie będzie miał pracy, lub, co gorsza, wyjedzie gdzieś leczyć cudzoziemców?
Czym jednak wytłumaczyć ostatnią decyzję jednego z oddziałów NFZ o zerwaniu kontraktu z prywatnym szpitalem położniczym w C?  Na pewno nie oszczędnościami, bo w przeciwieństwie do operacji choćby zaćmy, wszczepienia endoprotezy, żylaków itp. - które można odłożyć, przesunąć na przyszły rok - porodu przesunąć się nie da. Czy ktoś tego chce, czy nie - dziecko urodzi się, kiedy przyjdzie jego pora, zwykle po 9 miesiącach. A NFZ musi za to zapłacić, obojętnie czy szpitalowi prywatnemu, czy państwowemu, tę samą stawkę, 1,5 tys. zł. Gdzie więc jest pies pogrzebany? Wiadomo, każda kobieta chce rodzić po ludzku, a dziś nie gwarantuje tego nawet część szpitali "z bocianem". Mając więc do wyboru państwowy szpital, gdzie może być różnie i prywatną klinikę, znaną z przyjaznego traktowania matki i noworodka, gdzie w dodatku sam poród też jest bezpłatny, bo finansowany przez NFZ, a płaci się co najwyżej za dodatkowe "ekstrasy", wiele z nich wybierało klinikę... 1,5 tys.x200 porodów to strata 300 tys. zł. dla państwowego szpitala...
Nie można do tego dopuścić! I tak z dnia na dzień prywatna klinika położnicza w C. straciła kontrakt. Na lodzie zostały też pacjentki, objęte już opieką przedporodową...
Na pewno znacie jeszcze niejeden taki przykład z własnego ogródka!

2 komentarze:

  1. Trudny temat, i można tylko się wściekać, gdy ogląda się "pięknych i mądrych" ministrów i "ministry" (???) w telewizji
    :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Marianko, odkąd przestałam pracować mniej interesuję się problemami politycznymi. I tak już na nic nie mam wpływu, więc przynajmniej wolę dbać o swoje nerwy. A powodów do rozstroju nerwowego jest bez liku. Może nadszedł czas domowych porodów i babek akuszerek? To by całkiem rozwiązało problemy finansowe NFOZ.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń