środa, 20 czerwca 2012

Karta Nauczyciela - mój komentarz do listów otwartych

                                                
Zdaję sobie sprawę, że wkładam kij w mrowisko i narażę się niektórym w blogosferze, ale po wejściu na stronę polonistki i przeczytaniu artykułu, którego post dotyczy, świerzbi mnie język, żeby dołożyć swoje trzy grosze. Uważam, że wystarczająco "jestem w temacie" - nauczycielką była moja mama, ciotka i bratowa. Epizod nauczycielski w życiu mieli też mój ojciec i brat. Jak każdy, przyglądałam się także pracy nauczycieli moich i moich dzieci. Byli wśród nich lepsi i gorsi, jak w każdym zawodzie.
Czy to nie wstyd, że polska nauczycielka dostaje na rękę dwa tysiące? Ano, jeśli wstyd, to wstyd także, że podobnie zarabia lekarz, farmaceuta, psycholog, urzędnik w magistracie i sporo innych osób z wyższym wykształceniem na oficjalnym, państwowym etacie. Oni wszyscy musieli zdobywać wykształcenie długo, czasem dłużej i ciężej niż wspomniana nauczycielka. Oni także w większości mają obowiązek dokształcania się. Oni również, chcąc utrzymać rodzinę z jednej pensji (choć w zasadzie dlaczego?) są zmuszeni dorabiać. Przy czym np.dorabianie lekarza wiąże się z obecnością na dyżurach nocnych i popołudniowych, na pracy w kilku przychodniach czy szpitalach. Te rzekome kokosy, których tak wielu im zazdrości (ja nie) okupione są częstą nieobecnością w życiu rodziny. A dorabianie nauczyciela? Kiedy moja mama dawała korepetycje, ja bawiłam się w pokoju obok. Nie potrzeba było wynajmować opiekunki, żeby zajmowała się dodatkowo dziećmi i oddawać jej części zarobionych pieniędzy. Mogła zajrzeć do mnie na chwilę, mogła zrobić dzieciom kolację i położyć je spać. A wakacje, ferie? Też były dla nas. Te kilka dni po zakończeniu roku szkolnego i przed jego rozpoczęciem, kiedy trzeba być "w dyspozycji" to tylko ułamek wszystkich dni wolnych. A te osławione 18 godzin? Protestujecie, że to tylko część waszej pracy. Zgoda, tylko że pozostała część także przeważnie odbywa się w domu. Najczęściej można ją wykonać w najbardziej dogodnym dla siebie momencie, nawet - jak pan Huelle - w nocy. Czemu więc, dla przejrzystości sytuacji, nie spędzić całego etatowego czasu pracy w szkole? Tak, jak to jest przyjęte w wielu krajach - tam poprawiać prace, spotykać się z rodzicami, być do dypozycji uczniów, prowadzić zajęcia dodatkowe...Kiedy byłam dzieckiem, prawie każdy nauczyciel miał jakies zajęcia - kółka teatralne, próby chóru, zbiórki harcerskie SKS-y i wiele innych. Dziś nie ma na to pieniędzy - dodatkowych. Nie ma też zgody na "odrabianie" należnego czasu pracy w szkole. Jakoś dziwnie nikt się do takiego rozwiązania nie pali! Więc jednak ten ogrom pracy dodatkowej to nie do końca prawda?
Karta Nauczyciela daje nauczycielowi mianowanemu daleko idącą ochronę. Ocena jego pracy jest względna. Dobrze napisany konspekt i lekcja pokazowa przygotowana na zapowiedzianą wizytację nie są w stanie rzetelnie pokazać codziennej pracy z uczniami. Dużo bardziej odpowiadałby mi stosowany w niektórych krajach system kontraktowy, gdzie nauczyciel jest oceniany po wynikach swojej pracy - zarówno przez władze oświatowe, jak i radę rodziców, dyrekcję i samych uczniów. Jeśli ocena jest pozytywna, kontrakt może być przedłużony na następny okres. Natomiast nie sądzę, by prywatyzowanie całego szkolnictwa było dobrym pomysłem. W dalszym ciągu powinny istnieć obok siebie szkoły publiczne, prywatne i społeczne. I w każdej z nich subwencja oświatowa, czyli dotacja państwa na każdego ucznia musi być taka sama, bo państwo ma obowiązek konstytucyjny wobec każdego obywatela.
Na koniec - dobremu fachowcowi zawsze należy się szacunek, obojętnie, czy to nauczyciel, urzędnik, czy fryzjer. Ale też nie ma powodu by pałać świętym oburzeniem i bronić czegoś, co jest nie do obrony. Za to warto dopilnować, by planowane zmiany nie były tylko cięciem kosztów, a rzeczywiście przysłużyły się oświacie. Ale to już inna bajka...

obraz ze strony http://pl.123rf.com/stock-photo/nauczyciel.html

1 komentarz:

  1. Jako bakałarz były i to dawno były, bo ze ćwierćwiecze już prawie temu, niemal ze wszystkim tu się zgodzę, a i dodam tego, czego sami bakałarze dzisiejsi nawet nie dostrzegają, jako rzeczy cennej: że swego bytu są pewni, czego o tysiącach inszych powiedzieć nie sposób. Mnie natomiast wielce insza kwestia zajmuje, a mianowicie jakże się ten gatunek rozmnaża? Bo to musi być jakiś szczególny dar, skoro od Niedawnem żem czytał czasem, że od 2007 roku milijon już uczniów ubyło ze szkół, za to nauczycieli przybyło kilkanaście tysięcy!
    Kłaniam nisko:)

    OdpowiedzUsuń