sobota, 21 kwietnia 2012

O zdradzie czyli gen Czyngis-chana

                                                                 
Dziś, kiedy umiemy już badać DNA, wiemy, że miliony ludzi z terenów okupowanych niegdyś przez wojska Czyngis-chana noszą jego geny. Właściwie domyślano się tego, choć nie na aż taką skalę - wielkie haremy, branki, wykorzystywanie kobiet z podbitych terenów - a wszystko po to, by pozostawić po sobie jak największą liczbę potomków. Instynkt zachowania gatunku jest jednym z najsilniejszych nie tylko w świecie zwierząt ale i ludzi, choć często nie zdajemy sobie z tego sprawy. Ba, wręcz negujemy, twierdząc, że człowiekiem nie rządzą już instynkty, a wolna wola. Tymczasem fenomen genu Czyngis-chana na mniejszą skalę można zaobserwować i gdzie indziej. Znamy z historii tzw. "prawo pierwszej nocy" dla dziedzica, znamy powszechne przypadki wykorzystywania przez paniczów dziewczyn służących, czy panien ze wsi. Im kto wyżej stał na drabinie społecznej, tym zwykle więcej miał potomków, niekoniecznie legalnych. Czasem tak myślę z przymrużeniem oka, że może i we mnie zaplątały się jakieś geny Potockich. Odziedziczyłam bowiem po ojcu szlachetne, wąskie dłonie, nie pasujące do rodziny, która od pokoleń uprawiała ziemię, a także skłonność do migren, hrabiowskiej choroby, która nęka w dalszym ciągu moich kuzynów, całe życie spędzających na polu.
Żarty żartami, ale i dziś panowie "ze świecznika" - politycy, dyrektorzy, prezesi - mają większe "branie" od przeciętnego mężczyzny i niekoniecznie ma to związek ze stanem konta. Widać Natura chciałaby, aby ci najlepsi zostawili po sobie jak najwięcej genów. Ale i na różnorodności też chyba jej zależy, bo nagle w innych badaniach wyszło, że wielu tatusiów, nie wiedząc o tym, wychowuje nie swoje dzieci. W pozornie wiernych związkach. No cóż, wiadomo, im więcej potomków, tym większa szansa, że geny przetrwają...
Nie byłam nigdy zazdrosną żoną, ale zastanowiłam się tak przy okazji, czy mój mąż zawsze był mi wierny. Pracę ma taką, że z pobytów poza domem uzbierałoby się dobre kilka, a może nawet kilkanaście lat. Więc na logikę biorąc, nie mógł być. Ale nie pytam, bo i po co? Zresztą i tak nie powiedziałby prawdy - i słusznie - a ja, gdybym go podejrzewała, i tak nie uwierzyłabym w jego niewinność. Ale nie podejrzewam...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz