sobota, 17 marca 2012

Albrechta powrót do korzeni

                                                                       
 Zaczęłam opowieść o Krokowej od balu na zamku, ale nie byłoby tego zamku takiego jak dziś - a więc i takich bali, gdyby nie Albrecht.

                                                            
Trzeci z kolei syn Doeringa von Krockow był zarazem jedynym, który nie służył w wojsku. Chociaż nie najmłodszy, uzyskał początkowo zwolnienie od poboru korzystając z faktu, że został uznany za żywiciela rodziny (i narodu). Zajmował się majątkami swoich dziadków, von Below, których był początkowo zarządcą, a wkrótce też dziedzicem; a po śmierci Reinholda także Krokową, gdzie pomagał staremu już ojcu. Później, by na pewno nie zostać wysłanym na front, zrobił jeszcze jedno: symulując wypadek obciął w tartaku kawałek dużego palca u nogi. Od tej pory lekko utykał.
Trudno powiedzieć, czy Albrechtowi niespieszno było na wojnę dlatego, że nie odziedziczył ducha żadnego z rycerskich przodków (a za to rolnikiem był wyśmienitym, z niemałymi osiągnięciami zwłaszcza w hodowli). Czy może zaważyła świadomość, że może musiałby wystąpić przeciwko swoim przyjaciołom, Kaszubom? Na pewno niemałe wrażenie zrobiła na nim postawa babki, Henny von Below, która w chwili wkroczenia Niemców do majątku zwołała całą wieś, wyprowadziła z pałacyku w Sławutówku służbę i oświadczyła:
-To wszystko moja rodzina. I wara wam od niej!
Chociaż więc wszyscy Krockowowie i Belowowie musieli podpisać volkslistę - (trzecią grupę, dla osób pochodzenia niemieckiego, które uległy polonizacji, a więc z góry skazali się na status niepełnoprawnych Niemców) - w przeciwnym wypadku bowiem zostaliby wywłaszczeni i wysiedleni - jednak Albrecht nie zapomina o swoich przyjaciołach i współpracownikach. Kiedy dowiaduje się o aresztowaniu polskiego wójta ze Sławutówka, Jana Korta, nie waha się pojechać do Wejherowa by wydobyć go z więzienia,. Przy okazji, widząc, że strażnicy czują respekt przed panem hrabią, uzyskuje też uwolnienie wieloletniej kucharki z Krokowej, Pelagii Gawrońskiej. Jej główną winą było dekorowanie urodzinowych tortów białym orłem w koronie i publiczna krytyka polityki okupanta podczas kursów gotowania. Dzięki pomocy hrabiego i ona, i Jan Kort przeżyli okupację.
Koniec wojny przywitał w Krokowej jedynie hrabia Doering. W obawie przed Rosjanami wyjechał Albrecht z ciężarną żoną. Jego babkę Henny zamęczyli kozaccy żołnierze. Matka z siostrą Cecylią wyjechały wcześniej, jeszcze przed nimi Marianna z dziećmi. Hrabia Doering wierzyl, że jest wśród woich, gdzie żadna krzywda spotkać go nie może. Miał rację. Na posiedzeniu powstałej właśnie Rady Gminy 58 na 60 radnych głosuje za powrotem hrabiego do majątku. Otrzymał nawet stanowisko doradcy do spraw rolniczych i finansowych w Gminie, ale po dwóch miesiącach z Warszawy przyszedł jasny rozkaz - dla Niemca nie ma miejsca w Polsce. Ostatni von Krockow opuścił rodowe gniazdo, by wrócić, wg. przepustki, na stare miejsce zamieszkania - w krórym, o ironio, nie było go od 700 lat... Tam też przyszło mu zakończyć życie.
 Byłam w Krokowej w czasie, gdy "rządził się" tam PGR. Stąd mój sentyment do tego miejsca. Ojciec jeździł tam służbowo i zabierał mnie czasem ze sobą. W czasach liceum raczej już z nim nie jeździłam, musiałam być w podstawówce, a więc był to pewnie koniec lat 60-tych. Doskonale pamiętam piękny piec kaflowy, na który zwrócił mi uwagę, stojący po drugiej stronie biura, za barierką oddzielającą część dla interesantów. Ale ten piec to była chyba jedyna pozostałość po dawnej świetności.
                                                                          
W holu za głównym wejściem walała się słoma i biegały wchodzące z dziedzińca kury. Dalej widać było kikut schodów na piętro, a nad tym wszystkim dziurę w walącym się dachu. Zamulona i zarośnięta fosa pelna była śmieci i nieczystości. Wydawało się, że jeszcze kilka lat i zamek zapadnie się całkiem.
Tymczasem hrabia Albrecht, choć pochował rodziców w obcej ziemi, nie zapominał o rodzinnym gnieździe. Miał już 70 lat, kiedy rodziła się Solidarność, a zniesienie stanu wojennego ośmieliło go do przyjazdu. Chciał jeszcze raz przed śmiercią zobaczyć miejsce, gdzie dorastał. Niestety, na zamek go nie wpuszczono, czekało go też przesłuchanie na milicji. Czy ta podróż była daremna? Ożyły wspomnienia szczęśliwego dzieciństwa. Hrabia postanowił ocalić to miejsce od ruiny. Wiedział, że nigdy go nie odzyska, nie te czasy. Ale też nie chciał, żeby zniknęło z powierzchni ziemi. A gdyby ocalić je dla innych? Zawsze pomagał swoim sąsiadom, na początku lat 80-tych organizował paczki żywnościowe dla mieszkańców Sławutówka, Osłonina, Rzucewa i Krokowej. Pamiętał do dziś z imienia i nazwiska swoich pracowników i przyjaciół Kaszubów.
Tak narodziła się idea Fundacji Europejskie Spotkania Kaszubskie Centrum Kultury. Zamek został odbudowany staraniem rodziny von Krockow i gminy. Hrabia przyjeżdżał tu co roku, mając prawo użytkowania apartamentu na zamku. Przez krokowian witany był zawsze życzliwie, przez starszych niejednokrotnie ze łzami w oczach. Nie chciał, by go tytułować, nazywali go powszechnie Dziadkiem. I choć już nie żyje, żyje zamek i żyje powołana przez niego fundacja. I tylko jedno jego marzenie się nie spełniło - nie spoczął w rodzinnej ziemi, w krypcie przodków.


Jesli kogoś zainteresowały dzieje rodu von Krockow, a opisałam tylko niektóre z ciekawszych postaci, polecam linki do stron, z których korzystałam:
http://www.dziennikbaltycki.pl/artykul/179982,moj-przycjaciel-trup-czyli-historia-albrechta-grafa-von,id,t.html
http://www.dziennikbaltycki.pl/artykul/161652,wrzesniowa-barykada-braci-von-krockow,id,t.html
http://www.rotmanka.com/zamki/index.php?option=com_content&task=view&id=248&Itemid=31
http://www.uluizy.com.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=47&Itemid=56
oraz opracowanie Krzysztofa Wójcickiego Saga rodu von Krockow

1 komentarz: