Według jakiegoś tam kryterium jestem znakiem "wodnym". Wyjątkowo się to sprawdza, łazienka to moje ulubione miejsce w domu, pod prysznicem mogłabym stać godzinami (przyznaję się do tego jednego z niewielu grzechów przeciwko ekologii). Dlatego też, choć lubię i góry i lasy, od zawsze nie było dla mnie wakacji, jeśli choć części nie można było spędzić nad wodą. Jezioro, morze, rzeka - obojętnie, byleby móc się kąpać, pływać kajakiem, spacerować brzegiem...
W tym roku lato nie pachnie. Deszcz, który wciąż pada, bardziej przypomina ten jesienny, niż pachnącą latem burzę. Nie pachnie jezioro, nie dość nagrzane kapryśnym słońcem. Czy uda mi się w tym roku choć raz wykąpać? Przyznam, że przeszkodą do tej pory była nie tylko mało letnia pogoda, ale także brak kostiumu. Stwierdziłam bowiem w którymś momencie, że nie czuję się już komfortowo z odsłoniętym - jeszcze nie najgorszym, ale już nie najmłodszym - brzuchem. Cóż - lata lecą, osiemnastka już dawno poza mną. Jednym słowem zaczęłam poszukiwania kostiumu jednoczęściowego. W dodatku miałam taki sobie kaprys, żeby to nie był kostium pływacki, który rozpłaszcza każdą figurę, czyniąc z ponętnej kobiety bezkształtne "niewiadomoco", ale ładnie skrojony kostium plażowy. I tu okazało się, że kobieta w moim wieku powinna mieć rozmiar w granicach 46-54. Bo tylko takie kostiumy są na rynku. Taka sobie przeciętna czterdziestka ma eksponować wdzięki w czymś, co skrojone jest po to, by broń Boże nic nie zakrywać. A jeśli nie ma ochoty? No cóż, może jeszcze wydać 400-500 zł na kostium markowy. No sorry, nie wydałabym, nawet, gdybym była milonerką, bo uważam to za przegięcie. Tyle pieniędzy za kawałek materiału, który szybko rozciągnie się i sparcieje?
Pod koniec XIX wieku "...panie, aby się wykąpać, wynajmowały pojazd konny osłonięty budą przed oczami ciekawskich. Tam przebierały się w swoje kostiumy, po czym woźnica zacinał konia i wóz wjeżdżał w morze. Dopiero wówczas mogły zanurzyć się w wodzie. Wypluskawszy się w falach, wchodziły damy znowu do wozu, tam wkładały na siebie gorsety, pantalony, halki, bluzki, spódnice, żakiety, rękawiczki i kapelusze z woalką. Tylko w takim rynsztunku, z nieodłączną koronkową parasolką przeciwsłoneczną w dłoni, mogły się pokazać na plaży." /J. Olczak-Ronikier W ogrodzie pamięci/
Czasy się zmieniły, nie mamy już nic do ukrycia. A może jednak? Nie każdy jest Adonisem, czy Wenus z Milo. Może dziś, w dobie kostiumów z cyklu "pokaż kotku, co masz w środku" ktoś pomyślałby o tych, którzy nie lubią epatować nagim, nie pierwszej młodości ciałem, a wciąż marzą o morskich kąpielach? Zbawiennych wszak dla ciała i duszy. W Grecji usłyszałam opowieść o staruszce, która nie mogła już chodzić, ale wciąż marzyła o zanurzeniu się w morzu. Na szczęście rodzinę miała dobrą i jak ona wierzącą w cudowne właściwości morskich kąpieli. Nosili więc babcię na krzesełku i wstawiali w nim do wody, by choć w ten sposób zaznała przyjemności.
A ja kostium już mam. Bardzo zgrabny i całkiem niedrogi. Teraz jeszcze tylko odrobina lata pachnącego wodą....
Mięta brzmi świetnie, acz dla mnie lato to zapach wody z basenu na ogródku i arbuz :D
OdpowiedzUsuńArbuz pasuje, choć jako dziecko nie bardzo je lubiłam.
Usuńzapach starego tynku i farby, z roku na rok remontowaliśmy latem kolejny kawałek domu i nie chcę się żalić, ale nie czekałam na lato. Miłego:)
OdpowiedzUsuńDobiłaś mnie tym tynkiem, zawsze myślałam o lecie jako o czasie wolności i swobody. Choć to fakt, zwykle potrzebne remonty też wtedy się wykonuje.
UsuńRozmarzyłem się słuchając
OdpowiedzUsuńPozdrawiam