Prawie wszyscy omijamy ze wstrętem nieprzytomnego, śmierdzącego, leżącego na ulicy pijaka. Współczujemy ofiarom jego picia. A czy ktoś kiedyś zastanowił się, w jakich okolicznościach i kiedy wypił on/ona swoje pierwsze piwo czy wino?
Gośka i Ula swoje pierwsze wino wypiły u babci. Babcia robiła swoje, domowe wino, kiedyś dawno z wiśni, a potem to już tylko z dzikiej róży, bo wiadomo, że takie najlepsze na serce i w ogóle. Nie wiem, ile miały wtedy lat, pewnie mniej niż zwyczajowe osiemnaście. Może szesnaście? Wszak babcia wychowała się w czasach, kiedy mała matura - 16 lat - była przepustką do dorosłości, a szasnastoletnie panny często już za mąż szły...Tym swoim winem (zdrowym!) częstowała babcia wszystkich przy okazji różnych świąt, czy imienin - kieliszkiem, czy dwoma, żadne tam większe picie. Kolejne pokolenia dorosły, po drodze zaliczając pewnie niejedną studencką imprezę i nikt długo jeszcze nie zauważał, że Gośka z alkoholem ma problem. Kiedy to się zaczęło, gdy bez alkoholu - oczywiście mocniejszego już niż wino - nie można było przeżyć dnia? Kiedy umarł jej pierwszy pacjent? A może już wcześniej, na zajęciach w prosektorium? Bo Małgorzata była lekarzem. Dobrym lekarzem, uwielbianym przez pacjentów. I doskonale wiedziała, co się z nią dzieje. Był czas, gdy próbowała sobie pomóc. Zaszywała się, a potem wypruwała. Była na odwyku i stamtąd uciekła. Proponowano jej pomoc psychologa - odmówiła. Jej siostra Ula wiedziała jak jej pomóc instytucjonalnie - jest sędzią, była kuratorem sądowym. Ale nie da się wyrwać kogoś z nałogu, jeśli sam tego nie chce. To długi i żmudny proces, tym trudniejszy, że musi być okupiony całkowitą abstynencją. Jeden zaledwie kieliszek, nawet po wielu latach, to natychmiastowy powrót do nałogu. Taki cukrzyk np. jak zje raz jednego cukierka, krzywdy sobie raczej nie zrobi. A alkoholik napić się już nie może. Sam sobie winien - powie na to wiele osób. Tylko kto pijąc ten przysłowiowy pierwszy kieliszek myśli o tym, że to może być jego pierwszy krok do nałogu? Bo podatność na uzależnienia każdy ma inną. I nie widać niestety tej cienkiej granicy, poza którą zaczyna się staczanie w dół. Wydaje się, że w każdej chwili można przestać - a potem jest już za późno.
Ciekawe, że w kwestii narkotyków mamy większą świadomość, że mogą być groźne i podstępne i lepiej z nimi nie eksperymentować. Pierwsze piwo, albo zwyczajowe wino do obiadu raczej nie wywołują w nikim lęku. My przecież panujemy nad sytuacją. Tylko Małgorzaty już wśród nas nie ma...
Życie nie jest wyłącznie białe, albo tylko czarne. Składa się z wielu barw i niezliczonych odcieni szarości. O tym ma być ten blog. Piszę tak, jak czuję. Mam prawo do własnych opinii i do błędów także. Zachęcam więc wszystkich do konstruktywnej polemiki, jednak nie pozwolę na chamstwo i obrażanie moich gości i mnie na tym forum.
Trafiłam tutaj przypadkiem i chyba zostanę.Swój pierwszy kieliszek wypiłam mając 16 lat , a może i wcześniej .Mając teraz 58 jestem pięcioletnim alkoholikiem niepijącym.Jak mi się udał?.Pomogła mi córka , a raczej zmusiła do pójścia do terapełty.Chodziałam do Niego tylko dlatego że wiedziałm iż robię przyjemnośc córce- jakoś nie myślałam że dla siebie.Teraz z perspektywy czasu wdzięczna córce jestem za ten mus.Rodzina się przyzwyczaiła, znajomi też do "nie picia" tym bardziej że jestem chora na neuropatię.Problem ten ma bardzo dużo ludzi, nikt z nich nie wie kiedy z przyjemności robi sie nałóg.Oby było jak najwięcej takich co czuwają nad pijaczkiem i są w stanie pomóc.Ale to naprawdę trzeba chcieć.Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńCieszę się że Ci się udało. Zapraszam do dalszych odwiedzin
UsuńJa z alkoholem problemów nie miałam,ale z papierosami i owszem. Zaczęłam mając 14 lat i paliłam przez kolejne 18. Jedyne z czego dumna mogę być to z tego,że rzuciłam z dnia na dzień. I wbrew pozorom nie przekonały mnie napisy na paczkach papierosów tylko co raz to wyższa cena:)
OdpowiedzUsuńNiestety kazdy nalog jest choroba. Przykre, ze tak wielu ludzi bagatelizuje, a z kolei chorzy czuja sie pozostawieni sami sobie, a sa za slabi, zeby podjac walke samotnie.
OdpowiedzUsuńI wlasnie przykro, ze opisanej w notce Malgorzaty juz nie ma...
Dobrze, ze o tym piszesz.
Uważam ,że nałóg nie jest chorobą.
OdpowiedzUsuńJak to nazwać też nie wiem.
Choroba to coś na co nie mamy wpływu
np katar albo rak.
Nałogowcy nie budzą mojego współczucia,
moje współczucie budzi ich rodzina.
Mam w rodzinie nałogowca pokerzystę.
Do tej pory twierdzi,że zarabiał w ten sposób na utrzymanie rodziny :-)))
W pracy obserwuję młodego chłopaka,
który uzależnił się od komputera i Internetu.
Próby pomocy nie budziły w nich entuzjazmu ,ale oburzenie,
więc dlaczego mam im współczuć
i pomagać ?
W sprawie Małgorzaty...
Jeżeli była lekarką ,
to chciałybyście aby leczyła Was pijana lekarka ?
Mam nadzieję,że nie uraziłam niczyich uczuć.
Choroby duszy różnią się nieco od chorób ciała, a przemian biochemicznych gołym okiem nie widać... Dlatego czasem tak trudno uwierzyć osobom, które nigdy nie miały ze sobą problemów, że nie wystarczy komuś powiedzieć "weź się w garść, zrób coś ze sobą" - bo chora osoba po prostu nie jest w stanie tego zrobić.
UsuńKończę na razie ten niewesoły temat, może jeszcze kiedyś do niego wrócę.
A Małgorzata oczywiście nie leczyła, kiedy już jej choroba wyszła na jaw. Choć w Polsce i tak jest ciągle zbyt duża tolerancja dla nietrzeźwości w pracy, a przecież nie tylko lekarz powinien być trzeźwy - i to kolejny problem.
Czasami pomóc nie można...
OdpowiedzUsuńCzasami pomóc nie można...
OdpowiedzUsuńFloska, wybacz, nie znoszę wpisywania kodów :(
Floska, to moja trzecia próba wpisania komentarza i kodu składającego się z DWÓCH wyrazów :(
OdpowiedzUsuńI wszystkie trzy razy się udało!
Usuń...w przeciwieństwie do pomocy, która - masz rację - niestety nie zawsze jest możliwa. To smutne...
Usuń