poniedziałek, 27 lutego 2012

Polak, Niemiec - i miłość i śmierć nie wybiera

W rodzie von Krokow wiele jeszcze było wybitnych, czy choćby ciekawych postaci. Wspomnę więc tylko krótko o wnuku Luizy, Carlu Gustawie, któremu świątynia w Krokowej zawdzięcza obecny kształt. Carl Gustaw nie tylko zaprojektował budowlę, wzorując się na podziwianej katedrze Notre Dame, ale także był jej budowniczym. W tym celu zdobył uprawnienia czeladnika murarskiego i założył własną cegielnię. Po zakończeniu budowy zdał egzamin na mistrza budowlanego, jako pracę dyplomową przedstawiając właśnie ukończony kościół.
Linię ostatnich właścicieli Krokowej zapoczątkował Doring Reinhold, praprawnuk Luizy, który odziedziczył majątek, mając cztery lata. Na pytanie, czy był Niemcem, czy Polakiem, odpowiedziałabym po prostu - był tutejszy. Doskonale dogadywał się z Kaszubami, pomagał im, był przez nich lubiany i szanowany. Choć nigdy nie nauczył się polskiego i jako poddany króla pruskiego Wilhelma II walczył w I wojnie światowej (odznaczony krzyżem żelaznym I klasy), jednak po traktacie wersalskim, nie wyjechał do republiki Weimarskiej, gdzie mógł otrzymać odszkodowanie za pozostawiony majątek.
"Żaden rząd nie jest w stanie wypłacić nam tyle, ile jest warta nasza historia" - oświadczył, pamiętając prawie 700 lat obecności rodziny na tych terenach i służbę swych przodków zarówno na dworach niemieckich, jak i u Jagiellonów i Wazów. Przyjął też ostatecznie obywatelstwo polskie.
W przeciwieństwie do ojca, synowie Doringa doskonale mówili po polsku. To zasługa nie tylko polskiej szkoły powszechnej w Krokowej, ale także matki. Hedda von Below, córka właściciela okolicznych dóbr, ale jednocześnie ambasadora Niemiec w Portugalii i Watykanie, była obytą w wielkim świecie ale i wychowaną w duchu tolerancji. Sam ambasador, który także pozostał w rodzinnym Sławutówku, bywał stawiany za wzór lojalności w stosunku do młodego państwa polskiego. Takie wartości przyswajały sobie dzieci Doringa od urodzenia.
Trzej najstarsi synowie - Reinhold, Heinrich i Albrecht po ukończeniu gimnazjum zostali wysłani na studia do Heidelbergu. Po trzech semestrach Reinhold powrócił, by przejąć majątek w Krokowej, Albrecht miał zarządzać dobrami dziadków w Sławutówku i Rzucewie, a Heinrich postanowił rozpocząć karierę urzędniczą w Niemczech.
Reinhold okazał się nie tylko dobrym gospodarzem, ale i dobrym sąsiadem. Przychodził z pomocą nie tylko miejscowym Kaszubom, z których część była zapewne towarzyszami dziecięcych zabaw, ale także osiedlonym tu po parcelacji majątków góralom. Czując się coraz bardziej związany z tą, polską obecnie ziemią, wstąpił do Pomorskiej Brygady Kawalerii w Chełmnie. Tymczasem nieuchronnie nadciągała wojna. Nic więc dziwnego, że Reinhold otrzymał kartę mobilizacyjną. Do wojska powołany został także Heinrich - oczywiście niemieckiego, jako że przebywał w Niemczech. Stąd opowieści, że brat walczył przeciwko bratu. Tak się raczej nie stało, choć prawdopodobnie jednostka Heinricha walczyła niedaleko miejsca, gdzie w obozie jenieckim znalazł się Reinhold. Ten ostatni, by wydostać się z niewoli, przyznaje się do niemieckiego pochodzenia. By je udowodnić, przedstawia bliznę na twarzy po cięciu szablą - modny wśród ówczesnej niemieckiej młodzieży znak pojedynkowania się. Co nim kierowało - pragmatyzm, konformizm? A może przemożna chęć powrotu do swojego miejsca na ziemi - jedynego niezależnie od okoliczności?
Po powrocie Reinhold zarządza majątkiem, bacznie obserwowany przez niemieckie władze, które nie do końca mu dowierzają, tak jak wcześniej, przed wojną - polskie. Wstępuje także do Wehrmachtu i od tej pory w szafie wiszą dwa mundury - niemiecki i polski, które pokojówka sprzątając skrupulatnie rozsuwa, żeby się nie stykały.
Czy dlatego Reinhold decyduje się na małżeństwo z Marianną von Finkenstein - żeby uwiarygodnić swoją niemieckość? Wybranka była córką burgrabiego zu Dohna - Schlobitten, znakomitego wschodniopruskiego rodu, szczycącego się goszczeniem wracającego spod Moskwy Napoleona, ale przede wszystkim tym, że z rodu tego wywodzili się przez długie lata nauczyciele Wilhelmów. Małżeństwo zgodnie dochowało się dwójki dzieci, ale czy była w nim miłość? A jeśli tak, czy obustronna? Dziś nie dowiemy się już, jaki  był początek tego małżeństwa, ale później to im włąśnie przydarzyła się historia opisana wcześniej przez Żeromskiego w osiemnastym opowiadaniu Wiatru od morza - dwóch braci pokochało jedną kobietę. A ona, Marianna, uczuciem obdarzyła nie męża, lecz Heinricha. Podobno było to uczucie skryte, ale skoro dziś potwierdza to i dawna służba i rodzina, musiał wiedzieć o tym i Reinhold. Czy powiedziała mu o tym sama, czy tylko się domyślał?  Co spowodowało, że zwróciła uwagę na brata swego męża? Obaj byli jednakowo przystojni, więc czy mogła to być miłość od pierwszego wejrzenia? A może pogardzała mężem z powodu jego propolskich sympatii, a Heinrich wydawał jej się bardziej męski i bardziej "niemiecki"? I czy na pewno była to miłość czysto platoniczna?
Kiedy Marianna jest po raz drugi w ciąży, Reinhold decyduje się wyjechać na front, w zamian za powołanego do wojska zarządcę swych dóbr, Kaszubę Orła. Czy tylko dlatego, by ratować cenionego pracownika, a być może i przyjaciela, ojca piątki dzieci? Mógł przypuszczać, że jako oficer ma większe szanse przeżycia na wojnie, niż zwykły żołnierz. A może nie wyobrażał już sobie dalszego życia w tym miłosnym trójkącie? Może, co gorsza, Marianna nie z nim była w ciąży, a on o tym wiedział?
Tak więc wyjechał, by już nigdy nie wrócić. Kiedy zginął gdzieś nad zatoką Fińską, owdowiałą Marianną z dwójką dzieci zaopiekował się Heinrich. Ale nie na długo - parę miesięcy później  i on zginął w walkach na Litwie. Także najmłodszego brata, Ulricha, dopadła wojenna śmierć - gdzieś na stokach Monte Cassino. Wszyscy polegli w niemieckich mundurach. Wojnę przeżył tylko trzeci z braci - Albrecht, który nigdy nie służył w wojsku...
                                            c.d.n


                                                         

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz