wtorek, 31 stycznia 2012

Ja najlepiej wiem, co dla ciebie dobre

Mam takie zaprzyjaźnione małżeństwo, któremu zawsze po cichu zazdroszczę. Tak troszeczkę... Bo tacy zawsze zgodni, wszystko robią razem. Agata uczestniczy we wszystkich pasjach sportowych męża (a ma ich wiele), choć nie wszystko sprawia jej przyjemność. Trochę tak, jak ktoś, kto boi się konia, ale zmusza się do uprawiania jeździectwa. No dobra, może to jej sposób na walkę z własnymi słabościami? Zresztą ruch i świeże powietrze są zawsze wskazane, a w naszym wieku, kiedy człowiek rdzewieje - tym bardziej. Misiek za to wyręcza ją we wszystkich cięższych pracach domowych i jeździ z nią na wycieczki, choć nie lubi na dłużej opuszczać domu. Jest więc coś za coś i są z tym szczęśliwi.
Niedawno rozmawialiśmy w gronie przyjaciół o bliskim zakończeniu przez Agatę pracy. Jej zakład pracy od dłuższego czasu się reorganizuje, pojawiła się możliwość odejścia z dużą odprawą na własną prośbę. Agata nie chce już pracować
- bo stać ją na to, by doczekać emerytury nie pracując,
- bo już się dość napracowała (fakt, kiedy ja siedziałam na urlopie wychowawczym, ona odwoziła dzieci do żłobka)
- bo po reorganizacji musiałaby daleko dojeżdżać
- bo po tych wszystkich zmianach praca przestała sprawiać jej przyjemność.
No i fajnie. A co będzie teraz robić? Czy nie boi się, że będzie się nudziła?
- Ja już wyznaczyłem mojej żonie trzy cele na początek - chwali się Misiek.
W tym momencie lekko mną tąpnęło: On jej wyznaczył! Ja sama sobie wyznaczam cele (jeśli w ogóle) i nie wyobrażam sobie, że ktoś mógłby mną dyrygować. Przesadzam? Agata usprawiedliwia męża, że ona zawsze w pracy miała wyznaczane cele do realizacji i teraz będzie jej tego brak. Tyle tylko, że ja rozglądając się wokół, widzę więcej takich "dyrygentów". Mąż zmienia żonie telefon na nowszy model i nie rozumie, że ona wolała tamten, była do niego przyzwyczajona, a jeśli już, to wolałaby wybrać sobie sama. Inny wstawia zdjęcia swojej na facebooka, choć prosiła, żeby tego nie robił. E tam, tak tylko mówi, po cichu na pewno się cieszy. Przecież dobrze na nich wyszła...Kiedy upieram się, że to nie w porządku, panowie są zdziwieni. Przecież oni to robią w dobrej wierze, przecież oni najlepiej wiedzą, co dla żony najlepsze. Ona sądzi inaczej? Tak jej się tylko wydaje!
To wszystko niby drobiazgi, a jakoś dziwnie pachną mi feudalizmem, kiedy żona była własnością męża i o niczym nie mogła samodzielnie decydować. Być może w młodszym pokoleniu jest już inaczej, ale w moim to dość częste. Dziwię się tylko, że dzieje się to w kraju, gdzie od dawna panował deficyt mężczyzn. Powstania, rewolucje, wojny - mężczyźni ginęli, albo byli daleko, a kobiety musiały być i były silne. Zarządzały twardą ręką i całkiem dobrze im to wychodziło. Dlaczego więc wciąż musimy walczyć o partnerskie traktowanie?

6 komentarzy:

  1. Nie dziwie sie, ze to Cie drazni, bo ja tez sobie takiego traktowania nie wyobrazam. Moj maz nie posmaruje mi chleba maslem bez pytania jak grubo chce:)) Dla mnie wiec jest nie do przyjecia, zeby partner czynil jakies posuniecia dotyczace mnie bez mojej wiedzy, bez mojego przyzwolenia. No ale moj maz nawet piersionek zareczynowy kupil taki jak ja wybralam, bo "skoro masz go nosic do konca zycia, to chce miec pewnosc ze bedzie ci sie podobal". I tak ma byc;))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pierścionek musi się podobać, żeby go nosić!
      Co do reszty, uważam, że ważne sprawy najlepiej ustalać wspólnie, a w drobiazgach zostawić sobie trochę wolności

      Usuń
  2. znajdzie sobie w końcu kogoś, kto nie będzie włóczył jej kilometrami po zarośniętych lasach i kamienistych bezdrożach, poleży razem z nią na cieplutkim piasku, znajdzie;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kiedy ona to nawet lubi, to podporządkowanie, co mnie tym bardziej dziwi, że poza tym jest silną kobietą, kierownikiem kluczowego działu w dużej firmie. No, ale może to jest właśnie ta równowaga?

      Usuń
  3. Ja wyznaję zasadę że nie trzeba walczyć, można się dogadać.
    Najważniejsze to rozmawiać.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. Ba, a cóż zrobić, kiedy ktoś słyszy tylko to, co chce usłyszeć? Stąd się właśnie bierze przekonanie, że "ja wiem najlepiej..."
    No i wracamy do punktu wyjścia!

    OdpowiedzUsuń